Pomorzcie ...?
Hihi, czemu wszycy tutaj chcą mnie wciąż przechrzcić na MartYnę, skoro wcale się ta nie przedstawiam... Tego nie wiem. Wróćmy jednak do Ciebie. Sama powiedziałaś, że jesteście razem 7 lat. To ta cezura, o której pisałam. Przeżyliście wiele, bo starczało Wam na to energii. Poza tym istnieje pewien mechanizm w każdym z nas, który ujawnia się właśnie w okresie miłosnego szczęścia. Nie zrozum mnie źle, z grubsza chodzi o to, że kiedy naszemu ukochanemu dzieje się coś strasznego, to w jakiś sposób spełniamy się w ofiranym pomaganiu mu. Nie jesteśmy oczywiście szczęśliwi, że dzieje mu się źle. Jednak jesteśmy szczęśliwi, że możemy zatracić się w pomaganiu, że jesteśmy dla niego oparciem, że jest nam wdzięczny, że właśnie przez takie próby zaciesniamy wzajemne więzi. Podejrzewam, że nieraz mogłas mieć myśli (kiedy nic złego się nie działo), że gdyby On miał wypadek, oddałabyś krew, albo i nerkę, byćmoże wyobrażałaś sobie taką sytuację i rozsmakowywałaś się w wizji, że ratujesz mu życie i dawało Ci to poczucie bliskości, miłości bez granic. Zastanów się bardzo głęboko, czy dziś też postąpiłabyś tak samo. Pogadaj ze sobą szczerze. Jeśli tak, to warto jest walczyć o to małżeństwo. Jesli nie, to chyba domyślasz się, jakie jest moje zdanie...


  PRZEJDŹ NA FORUM