Wybacz, ale muszę walnąć wykład. Krótki, ale treściwy. Człowiek nie zawsze żył w świecie tzw. cywilizowanym, nie zawsze miał w głowie, że jest monogamiczny, że ślub, że przysięga przed bogami itd. To, co mamy dziś, to efekt bardzo dobrze przemyślanej strategii, która ma na celu uporządkować kontakty damsko - męskie. Prawdziwa natura ludzka nijak się do tego ma, mianowicie: Człowiek się zakochuje, czyli jego umysł i ciało wpadają w stan chorobowy (nie żartuję). Nazwa "zakochać się" jest bardzo romantyczna, ale bezsensowna. W najoczywistrzym uproszczeniu: feromonalnie wybieramy sobie partnera/kę do prokreacji i wydania na świat potomstwa. Zaczyna się tak dziać, gdy osiągniemy wiek rozpłodowy. Stan miłości chemicznej - zakochania - miękkich kolan trwa (u nastolatków) kilka tygodni/miesięcy, u ludzi trochę starszych od 3 do 7 lat. Czemu? Cofnijmy się w czasie do momentu, kiedy nie było ślubów i rozwodów. Dwoje ludzi spotykało się, ona zachodziła w ciążę, rodziła. Stanowili rodzinę tak długo, póki dziecko potrzebowało obojga rodziców. Gdy umiało już dreptać za matką i nabierało niezbędnego minimum samodzielności, chemia między rodzicami w naturalny sposób się wypalała: Ona szukała nowego partnera do prokreacji, on - nowej partnerki i cały cykl się powtarzał. NIE RÓŻNIMY SIĘ OD NASZYCH PRZODKÓW. Mechanizm chemiczno - hormonalny mamy taki sam. Rozejrzyj się po świecie: wielka miłość studencka, ślub po roku, dwóch, dziecko, po kilku latach - rozwód. To klasyka. NIELICZNYM UDAJE SIĘ ZAPRZYJAŹNIĆ W TRAKCIE TRWANIA "MIŁOŚCI CHEMICZNEJ", dlatego zostają ze sobą wiele lat, albo na zawsze. Pytasz o swoich dziadków i ich dziadków, którzy żyli razem do śmierci? Tak, bo kiedyś siła tradycji była podstawą. Nie można się było tak, ot rozstać, więc ludzie trwali razem - niektórzy na siłę, inni odnajdywali w partnerze prawdziwe oparcie. Mam nadzieję, że zrozumiałeś ten dydaktyczny smród. Tak, wypaliła się twoja chemia do tej dziewczyny, jej zauroczenie najwyraźniej jeszcze trwa. Takie życie. |