nie umiem sobie tego wogóle poukładać w głowie..
Moja pierwsza i jedyna kobieta 2 lata temu zniknęła z mojego życia po 3 letnim związku. Nad tą historią szkoda mi się rozwodzić, w skrócie był jeden problem, ona była z Cieszyna, ja z Warszawy. Mimo to jeździłem do niej. 3 lata spędziłem w nieustannej podróży tam i spowrotem. Straciłem przez to część przyjaciół dla których po prostu nie miałem czasu. Każdą złotówkę odkładałem żeby mnie było stać na pociąg. Była bardzo samotniczą osobą. Nieraz całe dnie spędzałem na próbie wyciągnięcia jej z fobii społecznej. Kiedy wreszcie mi się to udało, zaczęła żyć i wychodzić do ludzi, doszła do wniosku że woli spędzać czas z nimi i dla mnie czasu już nie ma. Uznałem że trzeba się pozbierać i żyć dalej. Przez kolejny rok jakoś nawet nie było się kim zainteresować. Potem jednak przysiadłem któregoś dnia, zacząłem myśleć nad swoim życiem i poczułem jak strasznie mi samotnie. I na następny dzień jak na prośbę, na facebooku pojawiła się wiadomość od nieznajomej dziewczyny "jesteś moją męską wersją". Podobne poglądy, muzyka i książki a w dodatku urodzeni tego samego dnia. Zakręciliśmy się więc wokół siebie, ale jak na złość ciągle padały nam kłody pod nogi i tak wyszło że przespaliśmy moment. Jakoś w sumie nie rozpaczałem, bardzo się lubimy i często rozmawiamy ale patrząc z perspektywy czasu myślę że nie byliśmy dla siebie. Niedługo później poszedłem na studia, poznałem kolejną osobę, znowu w porządku, ale byliśmy na kilku randkach i zrezygnowałem. Sympatyczna dziewczyna ale bez charakteru i zainteresowań. Ona się we mnie bardzo szybko zakochała ale powiedziałem sobie że nie będę nikogo traktował jak koło ratunkowe i postanowiłem nie dawać jej żadnych złudzeń. Kilka dni po podjęciu tej decyzji poszedłem na urodziny przyjaciółki i ledwo wszedłem, poczułem się jakbym dostał obuchem w łeb. Cieszyłem się że byłem cierpliwy, bo tylko spojrzałem na jej znajomą i wiedziałem że muszę się przysiąść. Po imprezie znaleźliśmy się na fb, rozmowy bardzo się nam kleiły, dowiedziałem się że chwilę wcześniej ją ktoś wystawił, więc zaczęliśmy się ze sobą spotykać a ja czułem się przy niej.. zdolny do wszystkiego. Nie obchodziło mnie co kto o mnie pomyśli, żeby się pośmiać mogłem zrobić z siebie idiotę. Nie umiejąc tańczyć, póki nie umiałem z nią, mogłem ją na parkiet nawet wnieść, dawać jej kwiaty i nosić na rękach. Mimo tego wszystkiego dla niej było to po prostu miłe, bo ją dowartościowywało po porzuceniu, ale nigdy nie widziała w tym czegoś więcej. Usłyszałem "nie jestem odpowiednią dla ciebie osobą" Tym razem jednak zabolało, ale powiedziałem sobie nie jedno już przetrwałeś, to weźmiesz się w garść po raz kolejny. Nadal jednak byłem samotny. Zacząłem szukać, może to już zbyt na siłę, ale założyłem konto na serwisie randkowym. Trafiła się tam moja mogę chyba powiedzieć miłość. Dogadywaliśmy się dobrze więc postanowiliśmy się spotkać. Ten wieczór, kiedy byliśmy na pierwszej randce był najbardziej udanym w moim życiu. Nie wiedziałem że aż tak można się przy kimś śmiać, ale tyle właśnie pamiętam. Krótkie siedzenie w kawiarni, w czasie którego okazało się że mamy identyczne poglądy, zgadzamy się we wszystkim. Ja zaczynałem zdanie a ona kończyła. Ona mi opowiadała że widziała ostatnio coś co się jej spodobało a ja wyciągałem to z kieszeni. Patrzyliśmy się na siebie i mówiliśmy jednocześnie to samo. A potem nocny spacer po warszawie, w czasie którego nie milkliśmy nawet na moment, za to co chwila wybuchaliśmy niepowstrzymanym śmiechem. Była śliczna, patrzyłem na nią cały wieczór a mimo to nie jestem w stanie jej sobie z tamtego dnia przypomnieć, bo cała moja uwaga została skupiona na nieprzerwanej rozmowie brzmiącej raczej jak wewnętrzny monolog z samym sobą niż rozmowa z w sumie obcą osobą. Zaczęliśmy rozmawiać wieczorami i umówiliśmy się na kolejną randkę. Doszło dzwonienie i pisanie do siebie, droczenie się i miłe słowa. Obydwoje mamy dziwnie poryte mózgi, myślimy strasznie abstrakcyjnie, mamy jakieś przedziwne myśli i rozkminy. Przed nią nie spotkałem osoby z którą mógłbym je dzielić i nie usłyszeć że jestem zdrowo jebnięty. Za którymś razem na pożegnanie ją pocałowałem. Zaczęliśmy rozmawiać już prawie jak para. Po prostu jej zależało. Otworzyła się, opowiedziała mi co nieco o swojej przeszłości, o facecie świrze, wyzywającym ją od dziwek i szmat, grożącym jej nożem. Później o kolejnym chłopaku, którego znała wcześniej przez 3 lata, który był z nią 8 miesięcy po czym z dnia na dzień bez słowa wyjaśnienia zniknął. Dlatego starałem się aby wiedziała że mi na niej zależy i jej nie zranię. Wyglądało na to że wszystko jest kwestią kilku dni. Niestety, los się odwrócił, najpierw coś wypadło, potem się rozchorowała i 2 tygodnie nie wychodziła z domu. Planowaliśmy że ja ją odwiedzę ale odwołała to, mówiąc że jakieś straszne paskudztwo złapała i nie chce nikogo zarazić. Odbijało jej z nudów, więc żeby nie była samotna, rozmawiałem z nią wtedy całymi dniami, przy okazji coraz bliżej. Z dnia na dzień widziałem jak powstaje między nami jakaś więź i byłem pewien że będzie dobrze. Aż nagle z dnia na dzień, bez widocznego powodu wszystko się urwało, zauważyłem że znikło jej zainteresowanie tym co do niej mówię, ja pisałem a ona odpisywała tylko żeby podtrzymać rozmowę. Skonczyły się żartobliwe sprzeczki. Po prostu nie odpisywała na takie smsy. Napisała mi, że spotkała na ulicy przyjaciela swojego byłego świra i zaczęła trochę rozpamiętywać. Napisała mi że bardzo długo myślała i dozła do wniosku że romansowanie z psychopatą wyprało ją z emocji bo do życia podchodzi z bardzo chłodnym dystansem i mimo że myślała że kocha swojego kolejnego chłopaka, czuła jakby była obserwatorką a nie uczestniczką swojego życia. Jednocześnie zapewniła mnie że to tylko jakieś jej przemyślenia a nie ucieczka. Mimo to stała się chłodna. Mimo że wyzdrowiała, znalazła wymówkę żeby do mnie nie przyjechać. Później już zamienialiśmy parę słów dziennie. Umówić się nie dawało rady. Dopiero kiedy jej powiedziałem że rezygnuję z próby spotkania sie z nią, sama coś tam zaproponowała ale sprowadziło się to do spotkania się na mieście na godzinę. Później już się widywaliśmy tylko przy jakiś okazjach. Spytałem się jej szczerze, czy chce dalej rozwijać tą znajomość bo tego nie widzę. Zostałem opieprzony że jej coś próbuję wmówić a przecież parę słów dziennie ze mną zamienia więc czego jeszcze chcę. Któregoś dnia po prostu przestała się odzywać i tak przez 4 dni z rzędu. Kiedy wprost poprosiłem żeby w takim razie znalazła dla mnie 10 minut i się chociaż ze mną pożegnała i mi wyjaśniła to wszystko skoro nie chce dłużej ciągnąć tej znajomości, ale usłyszałem że wszystko jest bardzo w porządku, nie ma się co stresowac, jest po prostu zajęta od rana do nocy a wiadomości ode mnie musiała przegapić. Kilka dni nawet widziałem że się znowu coś stara, potem znowu olewka.. W niedzielę zabolało, kiedy raczyła mnie zadowolona poinformować że znowu idzie na koncert (na poprzednim byliśmy razem) tylko tym razem idzie z kimś innym a mi nie zaproponowała. Kolejnego dnia za to obudził mnie sms czy pójdę z nią wieczorem do teatru bo ma wolne bilety. Zacząłem się zastanawiać czy to ja jestem jakiś chory, zazdrosny i dopisujący sobie czarne scenariusze. Postanowiłem pójść i się wszystkiego dowiedzieć. Na pożegnanie chciałem czegoś więcej niż tylko całus w policzek. Usłyszałem że "to zły pomysł". Powiedziałem jej tylko że mogła mi dać znać że tracę czas a nie przeciągać to i mnie okłamywać że jest dobrze. Patrzyła się na mnie z zaskoczeniem i nie dała rady powiedzieć nawet słowa. Odwróciłem się i poszedłem. W nocy dostałem od niej wiadomość "Masz racje, że zachowałam się nie w porządku. To zupełnie nie ma nic wspólnego z tobą bo ja naprawdę bardzo cię polubiłam. Tkwie w dziwnej spirali swoich byłych, rozpamiętując przeszłość z wykluczeniem zlych na sile zapomnianych powaznych bledów, z którymi po prostu sie nie pogodziłam. Jestem chujowym materiałem na związek, ale nigdy nie chciałam dawać obietnic bez pokrycia ani cię zwodzić. Ani razu tak nie pomyślałam. Przepraszam że mówię to przez smsa, ale sytuacja pod bramą mnie przerosła a innej szansy mieć pewnie nie będę" Nie zasłużyłem nawet żeby do mnie zadzwonić.. dostałem.. smsa.
Poczułem się jak plaster na ranę. Ale nie chciałem takiego końca znajomości. Odpisałem jej zamiast tego, że cierpi na siłę i sama karmi przeszłość, po czym życzyłem jej wszystkiego dobrego i aby w swojej ucieczce do przeszłości nie wyminęła swojej szansy na szczęście. Ona nawet się nie pożegnała. Albo się z tym nie pogodziła albo uznała za chuja. A ja po prostu mimo że ją kocham, czuję że potraktowała mnie jak gówno i przejść nad tym do codzienności nie jestem w stanie. Przez ostatnie kilka dni ciągle próbuję sobie cokolwiek ułożyć w głowie. Zrozumieć czy popełniłem gdzieś błąd, czy mimo że sama mi bardzo pokazywała że jej zależy ja nie powinienem tego odwzajemniać, czy usłyszałem tylko żałosną wymówkę dla osoby którą się znudziła, czy może jednak naprawdę na siłę się męczy z przeszłością
Zawsze sobie mówiłem bądź silny, idź dalej, ale czuję że tym razem mi się już przelało i jedyne co czuję to pogardę do wszystkiego wokół, do nieszczerych ludzi bez honoru i szacunku do innych.


  PRZEJDŹ NA FORUM