co zrobic.?
....
Witam wszystkich oczko
Jestem tutaj nowa, więc jeśli zrobię jakiś błąd z góry przepraszam.
Moja historia z która się zwracam do was jest dziwna, czasem to parodia a czesem durmota i moja głupota.
Zaczynam... w 2009r poznałam faceta, miłość od pierwszego wejrzenia z mojej i jego strony... było wspaniale... ale poszedł do więzienia, czekałam na niego przychodziłam, aż do naszego związku zaczeła wtrącać się jego rodzina, on mnie zostawił... po paru miesiącach znalazłam sobie innego... ale w sercu wciąż miałam jego. Nagle napisał, oczywiscie pojechałam na widzenie... spotkanie i znowu powrót do siebie, odeszlam od tatmego... Moj facet wyszedł, byłam najszczesliwsza pod słońcem..(zapomnialam dodać chyba ważnej sprawy moja rodzina go nienawidzi od samego poaczatku na dźwięk jego imienia dostają furi) sielanka nietrwała długo... zaczeły się kłutnie bo obwiniał mnie, że miałam innego zamiast czekać... zaczeły się przepychanki, popychanki, wyzwiska i wiele innych. Zawsze sie broniłam, aż pewnego dnia wrócił pijany i ćpany obłał mnie wrzatkiem- on twierdzi, że to przypadek - ja uważam, że celewo, ale nie będziemy zagłebiać się w tą sprawę. Bardzo chcieliśmy mieć dziecko... i wkoncu udało się, cieszyłam się bardzo, on podobno też... I znowu koniec szczescia, picie (oczywiscie jego bo ja nie piję w ogóle. ) Uderzył mnie, w brzuch, w twarz.. znowu głupia wybaczyłam... w 6 miesiącu ciąży znowu trafił do wiezienia bo pobił chlopaka. Urodziłam... poszłam do niego pare razy, chciałam z nim być, ale rodzina dała ultimatum albo będę na swoim mieszkaniu (a jest dalej przpisane na nich mieszkanie) albo z Moim łobuzem... (kocham i rodzinę i jego.) roztaliśmy się... Mam innego partnera... ale on nie daje spokoju, pisze, że kocha, dzwoni... a ja... jestem z obecnym partnerem... niby szczęśliwa, niby z wygody... sama juz niewiem, wychowuje ze mną syna, mały go uwielbia...a do jego prawdziwego ojca, czasem chodzę, napisze, odbiorę telefon... Obcnego faceta kocham jakoś go kocham, ale na pewno nie miłością taką jak darzę tego pierwszego.... Jest to miłośc a może badziej wdzieczność ze tak mi pomaga... chce mi sie oświadczyć, a ja ciągle daje mu nadzaieję na ślub i miłość do końca życia... ale w sercu tak na prawde mam tylko tego jedynego... kocham go strasznie, jedno słowo bym przyszła idę do niego... jedno spojrzenie a my oboje robimy sobie nadzieję... Powiedział, dzisiaj, że jeśli chce by dał mi spokój muszę wyjechać. kochamy się strasznie... wychodzi za 3 lata... ja sobie nie daje z tym rady, bardzo chciałabym z nim być ale strace rodzinę wszystko... a znowu strasznie się boję, że bedzie bił mnie, dziecko... niewiem sama co mam robić, ciagłe łzy... nie chce zniszczyć sobie życia, ale wiem,że ta prawdziwa miłość, ta przy której zobaczy się tego jedynego i już odrazu się wie, że to ten z którym chce się miec dziecko, tworzyć rodzine, by on był facetem życia, ale i najlepszym przyjacielem... To wlasnie miało miejsce w naszym przypadku,najlepsi przyjaciele... Zawsze tak było wie o mnie wszystko, więcej niż przyjaciółka...Potrafimy kłucić się jak najgorsi wrogowie, ale rozmawiać ze sobą jak najlepsi kochankowie... Ja łudzę się, że będzimy razem, on także... co zrobić?


  PRZEJDŹ NA FORUM