Kac czyli to czego najbardziej sie boimy
Kac czyli to czego najbardziej się boimy...ok, zacznę od tego że w tym roku kończę 22 lata i właśnie będę szedł na 5 rok AWF, ogólnie uprawiam sport, nawet grałem w 2 lidze w siatkówkę ale to nie o tym tu miałem pisać. Alkohol tak naprawdę jest częścią mojego życia, co mówię z wielką przykrością. Nawet jeśli na tygodniu pije te dwa piwka na "sen" to raz na tydzień zdarzy się "mały" ciąg, który to najczęściej wypada w weekend. Jeśli uda się napić mocno w piątek i w sobotę nie "pójść" od rana to jeszcze wszystko jest dobrze, człowiek trochę się pomęczy do godziny 21 ( moja wątroba niestety już bardzo wolno trawi alkohol)i na drugi dzień po tym jest już w miarę dobrze. Jednak najczęściej jest tak ze po piątkowym melanżu czyli piciu gorzały, piwa i wszystkiego co tylko jest, zawsze z chłopakami się piwko rano wypije, mam pełną świadomość że to się nie skończy na jednym piwku tylko pewnie na 10 przez cały dzień a wieczorem znowu gorzałom i nawet się nie obejrzy człowiek, a tu co ??? poszedłem i wtedy zaczyna się ten pieprzony wir. Kolejny dzień wstaje już rozjebany na maksa, chłopaki dzwonią już dużo raniej bo gdzieś o 8,z każdym dniem zaczyna się coraz wcześniej a jest to związane z tym że co raz bardziej zaczyna "tłuc". Takim sposobem zaczyna się kolejny i kolejny dzień. W momencie kiedy moralniak jest już tak duży i człowiek marzy o tym żeby zejść z tego gówna, jest świadomy konsekwencji które tego dnia go czekają. Jak wszyscy się domyślają mam tu na myśli kaca, zwałe, zejście, jak kto woli.. dużo jest tych nazw. Ja przechodzę to najbardziej ze wszystkich moich znajomych, w sumie pewnie dlatego że pije od 16 roku życia i już się tego zdrowia nie ma. Nie jest tak kolorowo że można sobie w łóżku się położyć i przespać ten pieprzony koszmar, oj nie to by było za proste..Ja około 9 rano wychodzę i idę przed siebie nie mam pojęcia gdzie to jest nie ważne idę jak najdalej od ludzi, nie chcę żeby ktokolwiek na mnie patrzył idę i cały się trzęsę. W momencie kiedy chciał bym się położyć jest to nie możliwe bo wtedy uczucie jest 100 razy gorsze, tak jak bym miał zaraz wybuchnąć, odczuwam każdy jebany organ to jest masakra...co mówić położyć ja nawet nie mogę się zatrzymać, około 16 zaczyna puszczać najmocniej i wtedy już wiem że się nie napiję jak już tyle przetrwałem, wtedy zęby tak sie miotają że ostanio prawie jakiegoś szczękościsku dostałem i cały czas uczucie niesamowitego strachu, serce bije tak dziwnie jak by miało stanąć(jakaś arytmia dziwna).Wypijam jakieś minerały i staram się na siłę zjeść jakąś zupę w knajpie gdzie wytrzymanie przy stoliku na tą zupinę i jeszcze jej późniejsze "wprowadzenie" w siebie wiąże się z cudem ( to już około 17). do godziny ok 21 jest dalej ta sama masakra ale potem już przychodzi lekka ulga, wtedy człowiek się cieszy że przeżył, już czuje że będzie żył chociaż jeszcze przed nim nocka niestety nieprzespana. W nocy już ja przynajmniej leże w łóżku...chociaż miotam się z boku na bok bez chwili snu. Niestety całej tej nocy jeszcze towarzyszą mi niesamowite schizy ostatnio jakieś nogi byka na balkonie widziałem, masakra taki strach przed niczym cały czas..o godzinie 4 rano przychodzi pierwszy sen........fajne uczucie, potem rano się wstanie, wreszcie normalnie można usiąść, organizm jak po wojnie, palce pogryzione dzień zejścia wyrwany z pamięci, jedyne co zawsze pamiętam to to że szedłem i chciałem przeżyć. No właśnie to by było na tyle, ja właśnie pisze to po takiej zwale i PYTANIE : CZY BYŁO WARTO PIĆ TE 4 DNI KOSZTEM TAKIEJ KATORGI ??? Odpowiedź jest przecież taka proste ale nie wtedy jak się "leci" . Pozdrawiam


  PRZEJDŹ NA FORUM