Współuzależnienie |
Cześć wszystkim. Jestem alkoholikiem, więc to nie jest forum dla mnie. Nie powinienem tu się wymądrzać i gdyby nie pewna rzecz... Nie chcę rozsiewać złych emocji i szanuję Wasz ból - więc jeśli coś nie tak, to proszę wyciąć lub olać moją wypowiedź. A może jednak znajdziemy wspólny język i wsparcie. Owa rzecz, która skłoniła mnie do wejścia troszeczkę "z butami" na Wasze podwórko, to zjawisko pod nazwą "VesolyFacet", czy jak to tam pisać... Generalnie, kawa na ławę i szczerość za szczerość: ja też obwiniam współuzależnioną narzeczoną za picie, ponadto ojca alkoholika i moją matkę. Niezliczoną ilość razy wypowiadałem słynne "piję, bo Ona wbiła mi szpilę, wkurzyła, zagrała na emocjach". Znacie to doskonale - podobno pijacki standard, wypowiadany żeby zrzucić odpowiedzialność za własne picie na kogoś. Tylko, że my alkoholicy jesteśmy święcie przekonani, że tak jest. Dla mnie to jest jasne i oczywiste, mógłbym napisać księgi na poparcie tej tezy, podać z milion przykładów prowokujących zachowań narzeczonej i opisać dokładnie co mnie w nich zabolało. Dla alkoholika życie ze współuzależnioną osobą, to piekło. A z drugiej strony, czy gdybym żył sam, a nie ze współuzależnioną osobą, to też bym pił? Oczywiście, że piłbym - więc jak mogę szukać przyczyn picia w niej? Nie mogę sobie z tym poradzić: czyja jest wina? A może 50/50? A może nie warto sobie tym głowy zaprzątać, bo tylko się negatywnie nakręcam? Jak wybaczyć? I komu: jej, sobie? Bardzo, bardzo dużo mam do Niej żalu. 1000 pytań bez odpowiedzi - chaos... Dodam, że trzeźwy jestem bardzo krótko... Ale tym razem motywacja jest podwójna, bo dostałem kopa w dupę z domu. Heh, półtora miesiąca kląłem: jak Ona mogła!, jak śmiała!; dopiero na AA wytłumaczyli mi, że moja narzeczona zrobiła pierwszą sensowną rzecz w naszym związku, tzn. zakończyła go (podjęła też terapię, chwała Bogu ). Mamy zamiar się zejść. Nie teraz, za jakiś czas, jak terapia "zaskoczy" (moja terapia, oczywiście, Ona już jest w trakcie). Moje trzeźwienie traktuję jako drogę, taki mój prywatny Everest (mówią, że każdy ma swój Mount Everest), nie chcę się wyłożyć na tej drodze, nie chcę spieprzyć. Każda rada będzie cenna, a szczególnie te najbardziej ostre, szczere, krytyczne. Dziękuję i obyśmy wszyscy wyszli z tego piekła, trzeba mieć nadzieję, wierzyć, działać. Podobno ten INNY świat istnieje naprawdę. I jeszcze taka rzecz "techniczna" (głupie to ale nie dla osób, którym się to zdarzyło): nie jestem mężem żadnej z Was, pod nikogo się nie podszywam, alkoholowe manipulacje nie są moim celem. Mam konkretny problem i szukam pomocy, również u osób, które zostały skrzywdzone przez takich jak ja... |