Mówią że to brzydko zazdrościc ale ja zazdroszczę (ale tak życzliwie) tym żonom, które miały mozliwość swojego alkoholika spakować i wystawić walizki za drzwi. Mój prędzej by zjadł własne buty niżby na to mi pozwolił. A że dalsze życie pod jednym dachem groziło mi jakąś psychiczną chorobą musiałam się wyprowadzić, po prostu musiałam to zrobić żeby nie zwariować,żeby móc dalej pracować, żyć choćby po by syn mógł skończyć studia. Mąż wiele razy prosił żebym wróciła, ale.... tylko prosił i to na ogół"po pijaku" i nic więcej- a nawet mniej bo odciął mi jakakolwiek drogę powrotu ponieważ zaczął się włóczyć z różnymi ohydnymi zdzirami a i do domu je sprowadzać. Teraz pomimo że mieszkam tzw. kątem u rodziny to i tak jest mi lepiej niż z nim "u siebie", chociaż bardzo tęsknię za tym "byciem u siebie" ale oczywiście bez niego bo on już nawet jakby przestał pić to ohydne rzeczy zaszły za daleko. Lata życia we współuzaleznieniu to lata bezpowrotnie stracone, ale coś mi tam jeszcze zostało do przeżycia, ale już inaczej. W moim przypadku inaczej tylko dzięki temu że rozpoznano problem współuzależnienia i szczęśliwym zbiegiem okoliczności do mnie część tej wiedzy dotarła, w przeciwnym wypadku pewnie dalej bym tkwiła w tej życiowej pułapce- zrozpaczona i samotna ze swoimi problemami. |