Współuzależnienie |
Nie wiem po co to tu piszę, nawet nie mam z kim pogadać... Mój tż w czwartek rozmawiał ze mną normalnie, w sobotę rano miał przyjechać do domu, opowiadał co dobrego do jedzenia przywiezie na święta, cieszył się na nie. W piątek po południu zadzwonił: " mnie nie ma, jadę w cholerę i dajcie mi wszyscy święty spokój" oczywiście po głosie słyszałam, że nie był trzeźwy. Od jego matki się dowiedziałam, że wgniótł samochód (nic poważnego), nie wiem czy po trzeźwemu czy nie i tak się tym faktem 'zdenerwował' że zostawił samochód u matki i pojechał w cholerę. Telefon ma wyłączony, nikt nie wie gdzie teraz jest, jestem zła jak cholera na niego, podejrzewam, że gdzieś pije i ma wszystko w d..ie, jednocześnie zaczynam się martwić... Moja matka mówi, żeby dzwonić po szpitalach, że może coś mu się stało, ale jakoś w to nie wierzę, jestem strasznie zła, my tu wszyscy mamy się zamartwiać, wydzwaniać po szpitalach a on gdzieś chleje u kolegów jakichś pewnie i wróci jak skończą mu się pieniądze... Za**bisty numer odwalił na święta. Nie wiem co zrobię jak przjedzie za parę dni, zmarnowany, skacowany. Mam dość! Nie wiem czy chcę aby wracał. Mimo, że wiele dobrych rzeczy za nami, ale teraz przemawia przeze mnie złość. Zdaję sobie sprawę że on ma duży problem z alkoholem, podobne wyskoki zdarzały się już nie raz, w międzyczasie mamy wspólne pasje i kawał zycia ułożony razem. Ja dorosłam już do tego, że potrafię mówić o tym problemie wprost, nie kryję jego problemów spowodowanych piciem, ani przed jego ani moimi rodzicami, innymi osobami, pracodawcą... Dziś też musiałam być w gosciach u rodziny, gdzie jest Justin? Pochlał się i gdzieś pojechał, nie wiem gdzie jest. (imiona zmienione) |