Mam pojęcie o miłości i o tym, ,że ludzie mają jakąś chora tendencję do utrudniania sobie życia, komplikowania najprostszych spraw i użalania się nad sobą. Oto przykład - sytuacja, która dzieje się w wieeeeeelu domach: Mąż bije zonę od lat, chla, chodzi na dzi*ki itd. Żona jednak nie zostawia go, bo przecież dla dobra dzieci nie rozwiedzie się, poza tym jak on nie pije to ją kocha, więc i ona kocha jego, bla bla bla. Nie, to nie życie jest skomplikowane, to ludzie robią z siebie ofiary a potem czekają, aż ktoś ich pożałuje i powie - ale mi cie szkoda, ja tez mam ch*ujowo, popłaczmy sobie razem. Ja tak nie żyję, nie użalam się, jak jest mi dobrze, to nic nie zmieniam, jak jest mi źle, to to zmieniam. Dwa razy pokochałam ludzi, którzy okazywali się mnie niewarci. Odeszłam, by nie zwariować albo nie stać się taka, jak męczennice, które znam. Teraz kocham kogoś, kto mnie nigdy nie uderzy, kto chce dla mnie jak najlepiej. Jest dobrze, jak będzie dobrze, to spędzę z nim resztę życia, bo tego bardzo chcę. Jeśli nam się nie uda, to przestaniemy być parą, by mieć szanse na szczęście z kimś innym. Tak, znam się na miłości, to naprawdę jest proste! |