Problem jak 1000 innych a może nie tak do końca
Ok, skoro muszę, po raz kolejny rzucę mały smrodek dydaktyczny o tym, czym jest miłość i zakochanie z punktu widzenia antropologii, genetyki, nauki w ogóle. Zanim nastała cywilizacja, ludzie zaczynali tworzyć związki, gdy tylko dojrzewali płciowo. Między dwojgiem młodych pojawiała się chemia, która zmuszała ich do kopulacji, której naturalnym efektem było potomstwo. Mały człowieczek, by bezpiecznie się rozwijać, potrzebował obojga rodziców. Zatem chemia między nimi trwała aż do momentu, kiedy odchowane już dziecko mogło samo dreptać za mamą, a w razie czego samo wsadzić sobie do ust coś jadalnego, bez pomocy dorosłych. W zależności od poziomu intelektualnego dziecka, jego częściowe usamodzielnienie działo się między jego 4 a 7 rokiem życia. Od tego czasu dziecko potrzebowało już tylko matki. Chemia międz matką a ojcem wypalała się, ojciec szedł szukać nowej chemii z inną kobietą, matka robiła to samo z innym facetem. Teraz mamy śluby, mmonogamię i steg różnych, cywilizacyjnych bzdur, ALE ATAWISTYCZNE CECHY NASZYCH MÓZGÓW I HORMONÓW zostały takie same jak tysiące lat temu. O tym się nie mówi, bo to wbrew kościołowi, prawu i w ogóle naszej sztucznj kulturze. Jednak prawdą jest, że człowiek dopiero po ok 4 latach uświadamia sobie, czy zdążył pokochać partnera jak rodzinę i nie potrzebuje nowej chemii (to się zdarza żadko, ale jednak się zdarza), czy powinien rozstać się w zgodzie i szacunku. Niestety ludzie wpadają w obłęd, pobierają się po roku znajomości, robią dzieci a potem dziwią się, że małżeństwo i sen o wieczności sypią się jak domek z kart. Zwróciłes uwagę, że małżeństwa zazwyczaj mają kryzys właśnie między 4 a 7 rokiem trwania? Masz odpowiedź dlaczego. Oj, zmęczyłam się gadaniem, ale mam nadzieję, że odpowiedziałam na Twoje pytania, choć trochę.


  PRZEJDŹ NA FORUM