Współuzależnienie | |
| | sonia | 27.10.2009 11:46:21 | Grupa: Użytkownik
Posty: 18 #350511 Od: 2009-10-13
| Witajcie Darla-u mnie tez zaczęło się od piwa, najpierw 4 potem 6 potem 8 a potem to już róznie...na początku nie było awantur, dziś jest nie do wytrzymania, ale nie o to chodzi. Droga do alkoholizmu i współuzaleznienia w pewnym momencie nabiera tempa, jakbys jechała z górki bez trzymanki. Im szybciej się zatrzymasz i powiesz kategorycznie "nie" tym lepiej. Ja dziś żałuję, że tego nie zrobiłam, kiedy byłam dokładnie w takim samym momencie jak Ty teraz. Mamy trzech synów. Dziś jest znacznie trudniej ale postanowiłam, że nie przegram tej wojny. Podjęłam terapię i uczę się ... Smutna - dziękuję Ci, dzięki Twojej wypowiedzi uswiadomiłam sobie kolejną ważną rzecz - potrzeby moich synów, aby być słowną i konsekwentną. Współuzależnienie sprawiło, że cały mój świat kręcił się wokół picia męża, przesłaniając mi widok na moje dzieci. Dziś mam pierwsze sukcesy na drodze do zmiany tego Nie pozwól się lekceważyć. Wiem jak trudno jest odzyskać szacunek, kiedy na co dzień karmione jestesmy pogardą. Twój syn na pewno bardzo Cie kocha, ale miał zły autorytet i wzór do naśladowania. Świadoma aceptacja sytuacji tu i teraz daje punkt wyjścia by coś zmienić - to jest moja recepta na te chwilę. Może przyda Ci się. Życzę siły i pozdrwiam Was wszystkie. | | | Electra | 29.11.2024 05:13:56 |
|
| | | Smutna | 27.10.2009 15:16:25 |
Grupa: Użytkownik
Posty: 82 #350627 Od: 2009-10-23
| Mam nadzieje, ze kiedys odzyskam szacunek syna. Ale to tak bardzo boli. Niekiedy nie ma juz sil i pojawiaja sie glupie mysli. Nikt mnie nie kocha, wszyscy mnie lekcewaza. Po co zyc? Wrocilam przed chwila z pracy. I co widze moj "maz", ktory wzial sobie wolne 2 dni w pracy jest znowu nawalony. I pretensje do mnie, ze nic nie robie. A ja bylam w pracy. I nic dzis nie bede robic. "Jestem zmeczona". On mi tak zawsze powtarza kiedy idzie na kilka godzin do sklepu, do kumpli. I znowu jest "SUPER" "NORMA". Bo takie jest zycie z alkoholikiem(( Tylko mam nadzieje, ze wytrwam, ze znajde sile, zeby cos zmienic. Ale to takie trudne(( Mam okropnego dola Pozdrawiam Was)) Zycze wytrwalosci i sily sobie i Wam | | | niebieska | 27.10.2009 15:35:45 | Grupa: Użytkownik
Posty: 22 #350630 Od: 2009-8-30
| Smutna, głowa do góry.Taka rzeczywistość jest Ci przecież znana,prawda? Abyś poczuła różnicę musisz zadbać o siebie,czyli poszukać pomocy etc. Mnie bardzo trudno było zaakceptować fakt,że potrzebuję pomocy,wydawało mi się to głupie,i przede wszystkim niesprawiedliwe-gdy to do mnie dotarło. No jak to możliwe,że to on pije,a ja muszę się leczyć? Przyznaję,że terapia na jaką chodziłam 2 lata temu była chyba po to,by udowodnić mężowi że jestem twarda i potrafię o siebie zawalczyć.Fakt, przy okazji udało mi się osiągnąć jego krótkotrwałe leczenie.Bardzo krótko to trwało,ale pozostał jeden efekt:mój alkoholik przyznał się do problemu i stracił komfort picia. Minęły dwa lata,ja po przerwanej terapii znów dotarłam do punktu krytycznego,źle mi z samą sobą, nie wiem czego chcę,czego oczekuję... i proszę oto jestem znów,chyba pokorniejsza.Psycholog mi mówi, że bardziej pogodzona z sytuacją- tzn.z większą jej akceptacją i z mniejszymi oczekiwaniami wobec świata zewnętrznego.Zaczynam mieć oczekiwania wobec siebie samej,i to ponoć dobry kierunek Łatwo mi się na razie to wszystko pisze, bo nie mam od 3 miesięcy pijącego faceta obok....ale..? Nie znam dnia ani godziny | | | pestka | 27.10.2009 16:08:52 | Grupa: Użytkownik
Posty: 8 #350644 Od: 2009-7-8
| "No jak to możliwe,że to on pije,a ja muszę się leczyć?" Zacytowałam niebieską, bo ja cały czas tak myśle.Nie podejmuje terapii, bo jakoś nie wierze w jej skuteczność. O męza tez nie walcze, bo mi na nim nie zależy. Chyba juz nigdy nie uwierze, że sie zmieni. Przez 3 lata nie pił, a nawet o ironio pomagał innym wychodzić z nałogu. A teraz co? Nie trzeźwieje.Skupiłem się na sobie, synach i trosce o święty spokój.Chyba zaczynam sie godzić z tą parszywą sytuacją, a może mi sie tylko wydaję? | | | Smutna | 27.10.2009 19:51:10 |
Grupa: Użytkownik
Posty: 82 #350960 Od: 2009-10-23
| Ja to wszystko wiem, ale nie moge znalezc sobie miejsca w domu. Nie moge juz tutaj wytrzymac. Te ciagle wyzwiska, jego nachlana geba i te pretensje... On wierzy w to (bo tak mu wygodnie) ze pije bo ja "taka jestem". To ja chce sie klocic, nie jestem kobieta a do tego jeszcze gruba... Dosc... Wiem, ze uzalam sie nad soba, ale nie mam juz sily. Wiem, ze musze poszukac pomocy, ale na to tez juz nie mam sily. Najchetniej to rzucilabym to wszystko w cholere((( | | | babka | 27.10.2009 20:12:47 | Grupa: Użytkownik
Posty: 5 #350993 Od: 2009-10-9
| Witam was serdecznieMój chłopak przestał pić,a było bardzo źle już z nim.Nie pije już 2 tydzień i leczy sieAle odeszłam od niego,postawiłam wszystko na jedną karte spakowałam sie i odeszłam!!!!Wtedy zrozumiał że został samprzyszedł taki moment w jego życiu że wogóle nie umiał stać z łóżkawtedy zrozumiał że nie ma nikogo,nawet gdyby coś sie z nim działo żeby mu pomucPoprostu został SAM w pustym pokoju...zdany za siebieNa dzień dzisiejszy wytrzeźwiał,leczy sie ale jak na długo?Postanowiłam że bedziemy przyjaciółmi.Nic po za tym,bo wiem ż nie zmieni bo alkocholik przestaje pić ale do tego wraca nawet po 10 czy 20 latach. Życze wam kobietki wytrwałości w tym wszystkim,powodzenia w życiu oraz odwagi.....trzeba dużo sił żeby zostawić alkocholika ....i zacząć swoje normalne życie...Pozdrawiam i dziękuje za wcześniejsze komentarze ktore dodały mi odwagi i siły by coś zrobić z swoim życiem | | | Eva | 27.10.2009 22:21:06 | Grupa: Użytkownik
Posty: 5 #351109 Od: 2009-10-13
| Witam Was Moja sytuacja jest trochę inna, bo tak jak już pisałam wcześniej mój partner nie jest ze mną na co dzień,pracuje w Holandii więc chyba jest mi łatwiej przez to przechodzić. Jak na razie nie pije 15 dzień, ale wiem że nie odstawi alkoholu na dobre.Wiem też to,że po przykrościach jakich doznałam od niego coś we mnie pękło, coś się zmieniło.Chciałam to zakończyć, ale po jego prośbach zdecydowałam się dać mu ostatnią szanse, postawiłam warunki i jeśli je złamie to nie będzie już kolejnej szansy. Czytam Was i zastanawiam się jak to jest....mój ojciec pił, pamiętam te straszne awantury, interwencje milicji, potem przez ponad dwadzieścia lat znosiłam picie męża,awantury, wyzwiska, demolowanie mieszkania. W końcu nie miałam już siły i odeszłam od niego dokładnie 6 lat temu, nie było mi łatwo, nie miałam pracy, zostawiłam dorobek całego mojego życia, nie zabrałam nic prócz swoich rzeczy ale jakoś się podźwignęłam, znalazłam prace i już było lepiej. O dziwo po moim odejściu mój były bardzo się zmienił i to na korzyść ale ja już nie potrafię mu uwierzyć. Sprawdza się jako przyjaciel ale nie partner. Nie mogę zrozumieć jak to jest, że jak już kogoś poznam to z problemem alkoholowym, czy my jakoś przyciągamy nieświadomie takie osoby do siebie??? Smutna nie poddawaj się, zawalcz o siebie, zawalcz o syna, zostaw drania, bo on się nie zmieni.Nie wiem w jakim wieku masz syna, ale gdy ja odchodziłam od męża mój syn miał 20 lat, wiele przykrości mi sprawił, miałam z nim sporo problemów ale zmienił się i mam z nim teraz świetny kontakt i tylko żałuję,że trwałam w tamtym związku tyle lat tłumacząc sobie,że to dla dobra dziecka,że syn powinien się wychowywać w pełnej rodzinie. Dopiero później zrozumiałam,że to tylko taka wymówka,że dla dziecka to wcale nie jest dobre. | | | niebieska | 27.10.2009 22:26:45 | Grupa: Użytkownik
Posty: 22 #351111 Od: 2009-8-30
| Cześć Eva wiecie co dziewczyny,siła tkwienia w tym wszystkim jest ogromna.Ja nie mam dzieci a żyję z alkoholikiem ponad 12 lat.Ktoś by się w głowę popukał Nie umiałam kiedyś tego wytłumaczyć,sama tego nie rozumiałam...jest prościej od kiedy wiem, dlaczego nie odeszłam.
| | | Eva | 27.10.2009 22:31:10 | Grupa: Użytkownik
Posty: 5 #351115 Od: 2009-10-13
| "To ja chce się kłócić, nie jestem kobieta a do tego jeszcze gruba..." Smutna czytając to to jakbym słyszała swojego byłego. Też wiecznie mnie obwiniał o swoje picie, byłam brzydka, głupia i gruba (przy wzroście 168cm ważyłam 58 kg), ale gdy powiedziałam mu,że odchodzę bezpowrotnie o dziwo okazało się jaka to jestem zupełnie inna niż uważał przez te wszystkie lata. Nagle stałam się mądra i atrakcyjna ale mnie już nie wziął na ten swój słodki lep, na morze łez, żalu i przepraszanie. "Najchętniej to rzuciłabym to wszystko w cholerę" więc zrób to i rzuć go w cholerę! | | | Eva | 27.10.2009 22:33:56 | Grupa: Użytkownik
Posty: 5 #351116 Od: 2009-10-13
| Cześć Niebieska Masz na myśli współuzależnienie? Kurcze wiem jak zmarnowałam sobie ponad 20 lat życia i teraz pakuję się w to samo Ale nie dam się i jeśli złamie chociaż z jeden z warunków to powiem STOP ! | | | Darla | 27.10.2009 23:08:30 | Grupa: Użytkownik
Posty: 3 #351126 Od: 2009-10-26
| Smutna, nie możesz sie poddać, walcz o siebie, o swoje życie. ]b]Eva- tak trzymaj! [/b]
Dziewczyny, a szczególnie Smutna - może przyda Ci się to co napisała do mnie jedna osoba z grupy Al-Anon, po tym jak opisałam swoją sytuację.Trochę tak ze środka, ale to co najwazniejsze, to przytoczyłam (...)pozornie wbrew logice wydawałoby sie że Twoje zachowania kiedy wrzeszczysz na męża,wylewasz mu alkohol itp są prawidłowe a jest wręcz odwrotnie te drugie zachowania o których wspominasz , że odpuszczasz i nie walczysz są właśnie prawidłowymi trzeba tylko w nich wytrwać on wtedy pije wiecej żeby zwrócić na siebie uwagę;jest to jego manipulacja Toba alkoholizm to choroba niezrównoważonych emocji nasze działanie powinno polegać na tym ,żeby zepsuć pijącemu komfort picia czyli robic np to czego do tej pory nie robiłyśmy
praca nad sobą, nad konsekwencją, nad podejmowaniem właściwych decyzji jest długotrwała i mozolna i temu właśnie służą nasze spotkania uczymy sie żyć z problemem alkoholizmu nie zależnie od tego czy bardzo bliska nam osoba pije czy już nie; praca ta wymaga też wielkiej determinacji i chęci do zmian ale głównie w
sobie spotkania pozwalają znaleźć drogę właściwego postępowania na trudną sytuację w jakiej tkwimy AlAnon uczy też że nie mamy wpływu na decyzje drugiego człowieka;osobą na którą mamy wpływ jesteśmy TYLKO my same jest to trudno zrozumieć ale z czasem uczęszczając na mityngu AlAnon przekonujemy sie że tak rzeczywiście jest
--->>>>A u nas 3 dzień bez piwa, wczoraj powiedziałam mężowi, jakie to dla mnie ważne, że on nie pije. Nie wiem, na jak długo to starczy. Dziś miałam pojechać z synkiem do rodziców i wrócić jutro, ale nie pojechałam, bo... boję się, że jak mnie nie będzie, to mąż będzie pił :///. Niedługo mam imieniny i zastanawiam się, czy zaprosić gości. I nie zaproszę raczej, bo to będzie kolejna okazja, żeby mąż pił. Siedzi we mnie straszna chęć kontrolowania go, czuję się odpowiedzialna za jego picie, i nie picie. I wiecie co, to jest w tym wszystkim straszne.
| | | Electra | 29.11.2024 05:13:56 |
|
| | | Smutna | 28.10.2009 08:08:50 |
Grupa: Użytkownik
Posty: 82 #351158 Od: 2009-10-23
| Czesc dziewczyny Bardzo pomagaja mi Wasze wpisy. Czytam je i jest mi jakos lzej. Ale, no znowu jest to jakies ale... Rzucilabym to wszystko w cholere, ale najgorsze jest ze z jednej strony chce to zrobic, z drugiej boje sie - czy sobie poradze? a po trzecie - to dlaczego ja mam wychodzic z własnego domu? To nie ja pije? Ach, tyle tych pytan. Wiem, ze musze sobie poradzic i musze byc silna. Ale te huśtawki nastrojów. Raz załamka, a pozniej - euforia. Raz mi sie wydaje, ze poradze sobie, przeniose gory, a pozniej bum - jak obuchem w glowe. Chyba potrzebna mi terapia. I czytajac Waszych wypowiedzi przekonuje sie, ze warto. Moze tam cos we mnie zmienia. Naucza jak postepowac z alkoholikiem? Pozdrawiam i zycze milego dnia))) | | | Smutna | 28.10.2009 08:09:09 |
Grupa: Użytkownik
Posty: 82 #351159 Od: 2009-10-23
| Czesc dziewczyny Bardzo pomagaja mi Wasze wpisy. Czytam je i jest mi jakos lzej. Ale, no znowu jest to jakies ale... Rzucilabym to wszystko w cholere, ale najgorsze jest ze z jednej strony chce to zrobic, z drugiej boje sie - czy sobie poradze? a po trzecie - to dlaczego ja mam wychodzic z własnego domu? To nie ja pije? Ach, tyle tych pytan. Wiem, ze musze sobie poradzic i musze byc silna. Ale te huśtawki nastrojów. Raz załamka, a pozniej - euforia. Raz mi sie wydaje, ze poradze sobie, przeniose gory, a pozniej bum - jak obuchem w glowe. Chyba potrzebna mi terapia. I czytajac Waszych wypowiedzi przekonuje sie, ze warto. Moze tam cos we mnie zmienia. Naucza jak postepowac z alkoholikiem? Pozdrawiam i zycze milego dnia))) | | | niebieska | 28.10.2009 09:29:10 | Grupa: Użytkownik
Posty: 22 #351181 Od: 2009-8-30
| Dzień dobry ALe szaro za oknem,brr, jeszcze kikla dni takiej pogody,liście opadną i znikną kolory. Do Smutnej : ,,Bardzo pomagaja mi Wasze wpisy. Czytam je i jest mi jakos lzej"- więc warto iść na terapię Skoro pomaga to co tu czytasz to wyobraź sobie jak fajnie jest na żywo Pozdrawiam | | | MADZIA | 28.10.2009 10:04:46 |
Grupa: Użytkownik
Posty: 100 #351184 Od: 2009-6-26
| Smutna, jeśli to Cię pocieszy to huśtawka nastrojów to u nas norma nawet teraz kiedy chodzę na terapię to miewam jeszcze czasem takie napady- na szczęście już baaardzo rzadko. Jeśli chodzi o opuszczanie domu to też jestem temu przeciwna! Każda z nas ma swoje sposoby na pewne sytuacje, tylko czasem energii i zapału brak, czasem nie mamy pewności czy dobrze robimy-bo nie wiem jak Wy , ale ja często potrzebowałam potwierdzenia osób trzecich , że robię dobrze...w każdym bądź razie istnieje takie miejsce na ziemi gdzie można dostać zastrzyk energii i pewności siebie AL-ANON TERAPIA TERAPEUCI ja skorzystałam i muszę przyznać, że jestem z siebie coraz częściej dumna i już w większości sytuacji wiem , że robię właściwie- wiem , to nie brzmi skromnie, ale zdrowy egoizm -to jest TO!!!! WPUŚĆMY DO SWOICH SERDUSZEK TROSZKĘ SŁOŃCA W TEN POCHMURNY DZIEŃ _________________ [...] chwycić dłoń Boga i walczyć o swoje marzenia, wierząc, że ich spełnienie dokona się zawsze we właściwym momencie. [...] | | | Smutna | 28.10.2009 11:50:22 |
Grupa: Użytkownik
Posty: 82 #351212 Od: 2009-10-23
| Madzia trafilas w sedno. Ja tez potrzebuje potwierdzenia, ze robie dobrze ze strony osob trzecich. Ale najgorsze jest to, ze nie ma mi kto tego powiedziec. Nie zwierzam sie nikomu. Siostra za granica, mam nigdy nie akceptowala mojego zwiazku - wiec nic jej nie mowie. Chociaz ona i tak cos przeczuwa. Ponadto mieszka daleko. A ja mieszkam w rodzinnych stronach meza i jestem tu calkiem obca i sam((( Ale z Waszych wypowiedzi wnioskuje, ze jedyne wyjscie dla mnie to terapia. | | | MADZIA | 28.10.2009 14:10:43 |
Grupa: Użytkownik
Posty: 100 #351250 Od: 2009-6-26
| Smutna - to od Ciebie zależy jak pokierujesz swoim życiem , bo nikt nie chce brać odpowiedzialności za czyjeś życie. Jednak większości nam, osobom współuzależnionym terapia pomogła. Być może są gdzieś na świecie osoby , które świetnie same sobie poradziły z tym problemem- gratuluję , jednak ja i wiele innych kobiet nie miałyśmy takiego daru (-nie wiem może od Boga)aby sobie z tym poradzić . Pamiętaj , że ostatnie zdanie należy do Ciebie. _________________ [...] chwycić dłoń Boga i walczyć o swoje marzenia, wierząc, że ich spełnienie dokona się zawsze we właściwym momencie. [...] | | | sonia | 28.10.2009 14:32:05 | Grupa: Użytkownik
Posty: 18 #351274 Od: 2009-10-13
| Smutna -Twój syn nabierze do Ciebie szacunku w momencie gdy sama zaczniesz się szanować i powiesz "dość chłopaki , ja mam prawo do szczescia". Zrób to. Idz na terapię. Ona pozwoli Ci zachowac dystans do tego co dzieje się w Twoim domu. Dziś przeczytałam wspaniały tekst o zranieniu. Zamieszczam go Wam wszystkim do przeczytania, bo jestem pewna że wszystkie tutaj nosimy w sercach zranienia. Poizdrawiam
| | | sonia | 28.10.2009 14:32:30 | Grupa: Użytkownik
Posty: 18 #351275 Od: 2009-10-13
| Zranienie- 6 etapów uzdrowienia Paulette Boudet Na początku każdego problemu z przebaczeniem jest zranienie. Oto człowiek zostaje w jakiś sposób skrzywdzony lub zraniony poprzez czyjeś słowo, krytykę, kłamstwo, poprzez niewierność, kradzież, zranienie fizyczne czy wreszcie przez — szczególnie głęboko nas dotykające — zło wyrządzone komuś, kogo kochamy Zranienie pojawia się wtedy, kiedy czujemy się lub rzeczywiście zostaliśmy zlekceważeni, upokorzeni, niedocenieni, skrytykowani, ośmieszeni, zaatakowani albo niesłusznie oskarżeni. Lista jest długa, ale nie będę się nad nią rozwodzić. Chciałabym jedynie zwrócić uwagę na słowa: „czujemy się lub rzeczywiście zostaliśmy...”. Można bowiem zostać ośmieszonym, skrytykowanym i nie poczuć się zranionym. Można też poczuć się zranionym, choć nie wydarzyło się nic takiego, co mogłoby w nas to zranienie spowodować. przyczyny zranienia Zranienia bywa tym głębsze i boleśniejsze, im bliższe są nam osoby, które je spowodowały. Lista możliwych zranień wydłuża się w obrębie rodziny, wspólnoty zakonnej czy grupy osób razem ze sobą pracujących. Dominacja, agresja, oskarżenia (szczególnie te, zaczynające się od słów: „Ty zawsze...”), „strojenie fochów”, zazdrość, wracanie do dawnych konfliktów, ciągłe pretensje, mniejsze lub większe akty zemsty, a nawet ciągła gotowość do obrony i odpierania ciosów (tak fizycznych, jak i moralnych) — to wszystko jest okazją do zranień i miejscem pilnie potrzebującym uzdrowienia. Moja lista okazji do zranień byłaby niekompletna, gdybym nie wspomniała o problemach w naszej relacji z Bogiem. Nie chodzi tu jednak o brak skruchy, ale o stan, w którym mamy żal do Boga. Jest to zjawisko o wiele bardziej powszechne, niż by mogło się wydawać, i tym bardziej niebezpieczne, że często nieuświadomione. Przyczyny są mniej lub bardziej płytkie i samolubne. Na przykład: „Dlaczego nie jestem tak inteligentny, jak on?” albo: „Dlaczego nie jestem taka ładna, jak ona?, „Dlaczego jeszcze nie wyszłam za mąż?”, „Dlaczego jestem taki niski/wysoki?”. Ale przyczyny zranień mogą też być głębokie i bolesne: sytuacja rodzinna, cierpienie własne lub innych ludzi, niepełnosprawne, upośledzone czy autystyczne dziecko, zło istniejące w świecie, śmierć ukochanej osoby. Każda z tych form zranienia może wywołać świadomy lub ukryty stan żalu do Boga, przejawiający się często w słowach: „Czemu musiało się to przytrafić właśnie mnie?”. W ostateczności może to doprowadzić nawet do negacji Boga: „Gdyby Bóg istniał, nic takiego by się nie zdarzyło...”. sześć etapów uzdrowienia 1. Uznaj, że zostałeś zraniony Pierwszym etapem na drodze uzdrowienia jest uznanie, że zranienie istnieje. Zranienie trzeba wydobyć na światło dzienne. Dopiero wówczas będziemy w stanie stanąć w prawdzie, zarówno wobec samego zranienia, jak i wobec jego przyczyn. W kolejnych etapach trzeba będzie zadać pytania o przyczyny naszej reakcji, sprowadzić zranienie na swoje miejsce, nadać mu właściwe proporcje, a także zaakceptować fakt, że przyczyna zranienia jest nieodwołalna. Dopiero wtedy będziemy mogli zaakceptować zranienie i zapragnąć wyzdrowienia. Z chwilą, gdy zdecydujemy się nie chować głowy w piasek, ale wydobyć zranienie na światło dzienne z otchłani podświadomości, w których je ukryliśmy, niejako spojrzeć mu w twarz, jego analiza staje się stosunkowo łatwa (zważywszy na subiektywizm każdego z nas). A więc co takiego się wydarzyło? Jak to się stało, że jesteśmy zranieni? Czy jest to zranienie psychiczne, emocjonalne czy fizyczne? Czym jest to zło — materialne albo moralne — które zostało wyrządzone? W jaki sposób zostało ono wyrządzone?
2. Przypomnij sobie, jak zareagowałeś na zranienie Kolejny krok dotyczy naszej reakcji na akt zranienia. Czy wydaje nam się, że nasze zachowanie po zranieniu, nasza odpowiedź na nie, była dobra, czy raczej zła? Może udzieliliśmy odpowiedzi doskonałej, takiej jaką zaleca św. Paweł; odpowiedzi, która jest tarczą i zbroją Bożą przeciw zranieniom, czyli wielbiliśmy Boga, wiedząc, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra (Rz 8, 28)? A może zareagowaliśmy złością, wewnętrznym gniewem, użalaniem się nad sobą, zanegowaniem zranienia? Czy nasza reakcja była wynikiem kompleksu niższości, czy wyższości? A może po prostu wynikała z pychy? Czy zostaliśmy dotknięci powierzchownie, czy też do samej głębi? Nierzadko korzenie naszych reakcji tkwią w starych, niezabliźnionych ranach. Warto rozważyć, dlaczego tak zareagowaliśmy na to, co się zdarzyło. Może sytuacja obudziła w nas dawne wspomnienia i otwarła jakieś stare, niedokładnie zagojone rany? Istnieją w nas takie niezabliźnione miejsca, które mogą odezwać się pod wpływem nowego zranienia — to reedycja, coś, co Kierkegaard nazywa „powtórzeniem”. Prześledźmy to na przykładzie. Od najmłodszych lat przywiązywałam duże znaczenie do uczciwości i do mówienia prawdy. Nieproporcjonalnie duże. Przez dziesiątki lat czułam się niezwykle boleśnie dotknięta ilekroć ktoś podawał w wątpliwość moje słowa lub moją prawdomówność. U źródeł mojego problemu tkwił incydent, który wydarzył się na lekcji matematyki, kiedy miałam szesnaście lat. Zanim dostałam się do renomowanego żeńskiego liceum Moliera w stolicy, uczęszczałam do niewielkiej szkoły prywatnej. Dlatego przez pierwsze tygodnie w nowej szkole musiałam ciężko pracować nad matematyką. Dopiero około Wszystkich Świętych poczułam, że nadrobiłam zaległości. W połowie grudnia odbył się sprawdzian, który napisałam jako jedna z najlepszych. Oddając moją pracę, nauczycielka matematyki kazała mi wstać i publicznie oskarżyła mnie o to, że odpisywałam. Kiedy zaprzeczyłam, ostrzegła, abym kłamstwem nie pogarszała swojej sytuacji... Przez wiele lat — dopóki nie skojarzyłam reakcji na kwestionowanie mojej prawdomówności z tym, co się wydarzyło na matematyce — nie potrafiłam zapanować nad reedycją złości i oburzenia, które mną zatrzęsły tamtego dnia. Ilekroć ktoś sugerował mi w jakiś sposób, że to, co mówię, nie jest prawdą, ranił mnie głęboko, o wiele głębiej, niż sądziłam. Związek między tamtym incydentem a moimi reakcjami uświadomiłam sobie całkiem niedawno, i to niespodziewanie. Otóż pewnego dnia, próbując zrozumieć swoje napady złości, w nadziei, że poradzę sobie z nimi i nie pozwolę, aby mnie nachodziły, odnalazłam siebie z młodzieńczych lat, stojącą w klasie przed nauczycielką matematyki...
3. Sprowadź zranienie na swoje miejsce Co to znaczy „sprowadzić zranienie na swoje miejsce”? Człowiek zraniony może bagatelizować zranienie, albo nadawać mu przesadne znaczenie. Może sobie wmawiać: „Wcale mnie to nie zabolało i nie czuję się przez to dotknięty”. Oczywiście może to być reakcja autentyczna, wynikająca rzeczywiście z braku zranienia albo z przebaczenia udzielonego niemal natychmiast po zdarzeniu. Ale może to być także sposób ukrycia zranienia jak najgłębiej w nieświadomości, byle tylko go nie widzieć. Sprowadzić zranienie na swoje miejsce to znaczy uznać, że zranienie istnieje, i określić jego stopień. Na ogół mamy skłonność nie tyle do bagatelizowania zranienia i negowania go, ile do nadawania mu przesadnie dużego znaczenia. Sprowadzenie go na swoje miejsce oznacza przywrócenie mu właściwych proporcji. Mnie samą zawsze bardzo łatwo było zranić. Nigdy nie nazywałam tego drażliwością, lecz wrażliwością, „delikatną naturą artystyczną”, której ogół śmiertelników powinien starać się nie urazić... Wszyscy moi bliscy, rodzina, przyjaciele a później mąż, musieli obchodzić się ze mną jak z kruchą wazą: nie dotykać, bo już jest pęknięta! I oto pewnego dnia natrafiłam na fragment książki Watchmana Nee „La libération de l'Esprit”: „Pamiętajmy, że każde nieporozumienie, każdy zły humor, każde niezadowolenie ma tylko jedną przyczynę: ukrytą miłość własną”. A we mnie jakiś głos dodał: „...i wszystkie te zranienia, które tak boleśnie odczuwasz, są tego wyrazem”. Tego dnia uświadomiłam sobie, że prawdziwym podłożem mojej „wrażliwości” jest ukryta miłość własna. Tak bardzo czułam, że odnosi się to do mnie, że przepisałam ten tekst na karteczkach i przykleiłam: jedną na lustrze w łazience, jedną na biurku a jedną na moim nocnym stoliku. 4. Zaakceptuj zdarzenie, które spowodowało zranienie jako rzeczywistość Ta zasada może nam się wydawać tautologią. Skoro czujemy się zranieni przez jakieś zdarzenie, to czy nie jest to równocześnie dowód, że owo zdarzenie uważamy za fakt? Być może odczuwanie zranienia jest dowodem na to, że uznajemy rzeczywistość zdarzenia, które je spowodowało, ale nie jest to wcale dowód, że akceptujemy fakt, iż zdarzenie, które nas zraniło rzeczywiście miało miejsce. Niestety, znaczna część naszego cierpienia bierze się z pragnienia, a nawet z woli, aby zdarzenie, które jest przyczyną zranienia, nie zaistniało... Wiele byśmy dali, aby go anulować. Bez względu na to, czy chodzi o śmierć dziecka, współmałżonka, niepełnosprawność dziecka, czy zabójstwo, jest w nas coś, co nie toleruje tej rzeczywistości, wzbrania się przed nią, nie może jej zaakceptować. Dotyczy to także upokorzenia, zaszczucia, ośmieszenia itp. A jednak nie możemy zrobić nic, co mogłoby anulować samo zdarzenie lub jego naturę. Nie mamy już na nie wpływu. Walka z istnieniem tego zdarzenia byłaby podobna do stanięcia wobec góry i zanegowania faktu, że to, przed czym stoimy, jest górą. Zaprzeczanie istnieniu góry nie przekształci jej w coś innego ani jej nie powali. Toteż im szybciej uznamy, że to, co nas zraniło, rzeczywiście się wydarzyło, i to w sposób nieodwracalny, tym lepiej. Kiedy już wydobyliśmy zranienie na światło dzienne i spojrzeliśmy mu prosto w twarz; kiedy stanęliśmy w prawdzie wobec zdarzenia, które je spowodowało i wobec przyczyn naszej reakcji; kiedy już sprowadziliśmy zranienie na swoje miejsce i zaakceptowaliśmy zdarzenie, które je spowodowało, jako nieodwracalną rzeczywistość — możemy zacząć myśleć o uzdrowieniu. 5. Chciej wyzdrowieć Najpierw trzeba zapytać, czy w ogóle akceptujemy taką możliwość, że będziemy zdrowi. Nie jest to wcale takie oczywiste. Zranienie bowiem może być dla nas czymś bardzo cennym, czymś, co kochamy, może nawet stać się dla nas racją bytu. Kiedy Jezus staje przed ślepym od urodzenia, pyta go: Co chcesz, abym ci uczynił?. Można sądzić, że tym, czego osoba niewidoma pragnie ponad wszystko, jest odzyskanie wzroku, i że Jezus, który zna ludzkie serca, wie też, czego pragnie ślepiec. Ale jednak trzeba było, aby niewidomy powiedział: Panie, żebym przejrzał. Dopiero wtedy Jezus mógł działać, dopiero wtedy ślepiec został uzdrowiony. W człowieku musi zaistnieć świadoma wola bycia uzdrowionym. Można nie chcieć być uzdrowionym, można trwać w swoim zranieniu jak w pułapce. Czasami wynika to z pewnego rodzaju wierności: np. po utracie kogoś bliskiego uzdrowienie może być odbierane jako porzucenie, jako powtórna śmierć osoby, którą straciliśmy. Można też po prostu pokochać swoje zranienie. Często spotyka się osoby, które lubią się nad sobą rozczulać, niektórym jest to wręcz nieodzowne do życia. To naprawdę cenna rzecz, takie prawdziwe zranienie, słuszna podstawa do użalania się nad sobą... Dopóki w człowieku nie zaistnieje pragnienie bycia zdrowym, nie można mówić o wejściu na drogę uzdrowienia. Jeśli nie zapragniemy być zdrowi, nie będziemy w stanie oddać Panu Bogu swego zranienie i wielbić Go w cierpieniu, chociaż wiemy, że z tymi, którzy Go miłują, współdziała On we wszystkim dla ich dobra.
6. Pamiętaj, że to Bóg uzdrawia Droga do akceptacji naszych zranień, a w konsekwencji do uzdrowienia, prowadzi przez modlitwę. Uzdrowienie nie jest owocem walki ani nawet psychoterapii, ale modlitwy. Trzeba w modlitwie przynosić Jezusowi swoje rany i wspomnienia, które się z nimi wiążą, osoby, które nas skrzywdziły i nas samych. Podczas modlitwy Jezus poprzez swoje Słowo i swoje życie rozmawia z nami o tym wszystkim, co się zdarzyło. Właśnie wtedy uświadamiamy sobie Jego miłość do nas, ale także Jego miłość do człowieka, który jest przyczyną naszego bólu. Podczas modlitwy stajemy się zdolni uznać, że część cierpienia wynika z naszej niedoskonałej reakcji na zranienie. Rozważanie męki Jezusa, Jego miłości, Jego zranień — nie tylko fizycznych — zmienia sposób, w jaki postrzegamy nasze zranienie, szczególnie te, spowodowane przez upokorzenia. Trzeba pozwolić Jezusowi wejść w nasze zranienie, jakiekolwiek by ono było, z Jego Miłością, Krwią i Duchem Uzdrowicielem. Powoli, stopniowo nasz ból zmieni swoje rozmiary, zaczniemy akceptować uzdrowienie, a potem zapragniemy odzyskać pełnię zdrowia duchowego i będziemy wielbić Pana za Jego obecność i uzdrowienie, nawet jeśli ono dopiero się rozpoczęło. To nie walka ze zranieniem sprawi, że zostaniemy uzdrowieni. Uzdrowienie dokona się przez umacnianie tego, co w nas jest z Boga, czyli miłości i wiary. Bo z uzdrowieniem zranienia jest tak jak z tym człowiekiem, który grzeszył niecierpliwością i bardzo chciał się z niej wyzwolić. Mimo że walczył, niewiele potrafił zmienić w swoim usposobieniu, więc pewnego dnia opowiedział o tym kapłanowi i poprosił go o modlitwę. Ale kapłan mu odpowiedział: „Proszę pana, panu nie jest potrzebna większa cierpliwość, pan potrzebuje więcej Jezusa...”. | | | kamil | 29.10.2009 13:27:46 |
Grupa: Użytkownik
Posty: 39 #351950 Od: 2009-8-4
| Do Soni!Dzięki za tekst który zamieściłaś.Napewno pomoże w zrozumieniu pozbywania się ran z przeszłości i terażniejszości dla osób współuzależnionych ale i mnie (trzeżwiejącemu alkoholikowi)w sposobie zrozumienia mechanizmów z punktu widzenia raniącego.Nieraz czegoś bardzo pragniemy ale nie wiemy jak to zrobić.Na szczęście" JEŚLI CZEGOŚ BARDZO CZEGOŚ PRAGNIEMY TO CAŁY WSZECHŚWIAT POTAJEMNIE SPRZYJA NASZYM PRAGNIENIOM".Dzisiaj ,napewno nieświadomie pomogłaś mi na nowo spojrzeć na kwestię zadawania ran tym których najbardziej kochamy i kwestii uzdrowieia.Dziękuję i pozdrawiam. | | | Electra | 29.11.2024 05:13:56 |
|
|
Aby pisac na forum musisz sie zalogować !!! |
|